czynsz do dziesiątego
10.01
Powinnam była zapłacić czynsz. On przyprawia mnie o dreszcze, kolejny ten sam, którego oczy, kiedy się spotykają, przelatuje mnie dreszcz, zabiera mi się tlen od jelit aż po usta. I wolałabym, żeby go nie było w mojej obecności na ile chcę, żeby był. Nic po mnie nie zostaje, nic tu po nim, nicponiem. Spotykamy się w oficjalnym pokoju, czekam na niego. Kiedy się pojawia, poprawny, siada na kanapie. Nic w nim też, nic poza nim, tylko jego słowa, gesty i postawa. Może trochę światła, trochę cienia, ale na prawdę - chodzi o słowa. Chcę żuć każde ze słów, przeżuwać, podkleić pod ławkę i zostawić tam, jeść z pełnymi ustami, przejeść się. Mnie nie ma oczywiście. Można go włożyć do sześcianu, akwarium np. Widziałby tylko siebie w odbiciu, nie wiedząc o co chodzi, dowiadując się już, utracałby pamięć, każdorazowo i od nowa. Ja mogłabym jeść i jeść i myśleć i patrzeć na niego z fotela obrotowego. I nikt a nikt nie wiedziałby, że mnie nie ma. Dopóki nie wstanie i nie odejdzie, mnie nie ma.
P.s. Gdzie jest to miejsce w którym zbiegają się okoliczności?